
Marta liczyła kroki od przystanku do gabinetu terapeuty. Dwieście siedemnaście. Zawsze tyle samo. Był to jeden z tych małych rytuałów, które dawały jej poczucie kontroli nad swoim życiem.
Na terapię zgłosiła się trzy miesiące wcześniej. "Czuję się jak wydmuszka" – powiedziała wtedy. "Pusta. Bez energii. Może to depresja? Nie wiem."
„Nigdy nie byłam osobą, która się złości. U mnie w domu tata milczał, mama czasem się gorączkowała i płakała, ale raczej nikt się nie awanturował. Ja też nie. Nigdy."
Z każdym niewypowiedzianym "nie" stawała się coraz lżejsza.
Kiedyś przejrzała się w lustrze w windzie i przez ułamek sekundy nie zobaczyła swojego odbicia. Jakby stała się przezroczysta.
Na jednej z sesji terapeuta zauważył, jak Marta pociera kciukiem mały ślad po oparzeniu na nadgarstku.
"To od wczoraj" – wyjaśniła. "Szef przypisał sobie mój projekt na zebraniu zespołu. Kiedy wszyscy gratulowali mu pomysłu, tak się zdenerwowałam, że rozlałam na siebie gorącą herbatę". "Przeprosiłam go" - dodała bez wahania. "Za zamieszanie."
Terapeuta zaproponował, żeby Marta wyobraziła sobie, że na krześle obok siedzi jej szef. I że może mu powiedzieć co tylko chce. Z jakiegoś powodu, to przyzwolenie dodało jej odwagi. Nagle oblała ją fala gorąca.
"To JA to wymyśliłam!" - jej głos wypełnił pomieszczenie. "Pracowałam nad tym miesiącami! Jak śmiesz to kraść?!"
Zacisnęła pięści, czując, jak trzęsą się jej ręce. "Jestem wściekła! Zasługuję na uznanie!" Marta była zaskoczona tonem głosu jaki się z niej wydobył. Nie wiedziała, że ma w sobie tyle siły.
Wracając do domu, Marta znów liczyła kroki.
Ale w połowie drogi zorientowała się, że zgubiła rachubę. I co dziwne - nie poczuła niepokoju.
Zatrzymała się na środku chodnika, rozluźniła ramiona i uświadomiła sobie, że słyszy dźwięki miasta. Śmiech dzieci na placu zabaw. Szum drzew. Stukot butów przechodniów. Jakby ktoś zwiększył głośność świata.
Tej nocy śniła o ogniu.
Nie o niszczącym pożarze, ale o ognisku, które rozjaśnia noc i daje ciepło. Siedziała przy nim, a wokół zbierali się ludzie – jej rodzice, współpracownicy, przyjaciele. Wszyscy widzieli jej twarz w blasku płomieni.
Rano dotknęła nadgarstka – oparzenie całkiem znikło. Uśmiechnęła się. Nie potrzebowała już fizycznego bólu, by pamiętać, że istnieje. Jej złość stała się jak kompas wskazujący drogę do siebie.
Pomyślała sobie, że całe życie gdzieś w niej czekała jakaś nieodkryta energia. Jakby mieszkała w domu, używając tylko trzech pokoi, nie wiedząc, że za zamkniętymi drzwiami kryją się kolejne.
Nie była jeszcze gotowa, by otworzyć wszystkie. Ale teraz już wie, że ma klucze.
Komentarz
Złość bywa niezrozumiana. W dawnych czasach, gdy ludzie żyli bliżej natury, złość miała jasne przeznaczenie – była energią potrzebną do przetrwania.
Dziś, w naszym uporządkowanym świecie, często nie wiemy, co z tą siłą zrobić. Wiele osób przychodzących na terapię mówi, że „nie są osobami, które się złoszczą". Często jest to efekt dorastania w środowisku, gdzie złość była tłumiona, ignorowana lub wyrażana w destrukcyjny sposób. Uczono nas, szczególnie kobiety, że złość jest emocją niewłaściwą, niepożądaną.
Tymczasem złość, tak jak każda inna emocja, niesie ze sobą ważną informację – mówi nam, że nasze granice zostały przekroczone, że nasze potrzeby nie są zaspokojone, że coś wymaga zmiany.
Tłumiona złość nie znika – zamienia się w bezsilność, apatię, depresję. Zabiera nam energię potrzebną do działania, do wprowadzania zmian, do obrony własnych granic.
Marta, jak wiele innych osób, przez lata tłumiła swoją złość, aż stała się „przezroczysta" – dla innych i dla siebie samej. Odkrycie tej emocji było pierwszym krokiem do odzyskania siebie.
Może zamiast tłumić złość, warto nauczyć się jej słuchać?